Nie wiem jak wy, ale ja mam przeogromny lęk by zacząć rysunek, jakikolwiek, nawet gryzmoł. Smutne to i przerażające zarazem, bo czas leci, a ja stoję w miejscu i w marzeniach.
Jakiś czas temu dowiedziałam się o pewnym ćwiczeniu, a mianowicie by otworzyć Photoshopa, namalować plamę, byle co, i zacząć to przekształcać ciągle tak by zaczęło coś w końcu przypominać, a potem z tą wizją po prostu iść.
Jakże ciężko było mi to wykonać. Nie dlatego, że się nie nadaję bądź nie umiem. Tak ciężko mi było do tego usiąść, bo po prostu bałam się tego "nic", rozpoczęcia , pierwszej linii, tego powątpiewania w siebie. Pomimo tego, że fakty były takie, że umiem to zrobić, bo mi wyszło nie raz jak już się zmusiłam by narysować, to ciągle mimo tego przed każdym kolejnym czułam "a co jeśli tym razem coś pójdzie nie tak?". Zupełnie jakbym nie wierzyła w to, że umiem to zrobić, mimo iż umiem.
Wcale więc w tym lęku białej strony nie chodzi o brak pomysłu jakby to się mogło wydawać na pierwszy rzut oka lub to, że boimy się, bo nie umiemy czegoś zrobić. Przynajmniej w moim wypadku.
Mi się jakby wydaje, że ja tego nie potrafię... jakbym wiedziała, że umiem, ale wierzyła w to, że nie umiem.
Co będzie więc dla mnie świadczyć o tym, że ja w końcu to potrafię, skoro fakt tego, że potrafię jest niewystarczającym dla mnie faktem?
No właśnie, dobre pytanie. Może zacznijmy szukać wskazówek inaczej. Co sprawia, że ludzie zaczynają dostrzegać, że coś potrafią? Na przykład kiedy coś zrobią i widzą rezultat (no to u mnie ewidentnie nie działa XD), lub kiedy robią to wiele razy i widzą, że z każdym kolejnym razem ich praca jest lepsza i lepsza. Nabierają wiary we własne możliwości.
Jednak gdy mi się coś uda, to zamiast mnie to bardziej motywować to ja tym bardziej nie chcę robić kolejnego rysunku. Lęk staje się jeszcze silniejszy, a ja pomimo iż nie narysowałam wiele, wyczerpana mentalnie z energii. W mojej głowie to wygląda tak jakbym jakimś cudem udowodniła, że potrafię i to w cale nie moja zasługa. A co za tym idzie, że jeśli zabiorę się za kolejny rysunek i on nie wyjdzie (bo cud nie będzie miał miejsca, bo jest czystym przypadkiem) to to co wyszło wcześniej przestanie się liczyć (bo wyjdzie na jaw, że wcale nie umiałam, tylko to był jakiś cud).
Stanie się wtedy to czego tak bardzo się boję, że wyjdzie na jaw, że nic nie znaczę i nic nie umiem.
Może właśnie chodzi o wiarę w siebie... o poczucie własnej wartości, a nie o to czy potrafimy. Gdyby chodziło o to, czy potrafimy to nie paraliżowałoby mnie przed każdym kolejnym rysunkiem. Natomiast ja widzę patrząc z boku, że wychodzi mi to lepiej z każdym dniem, miesiącem, rokiem... ale jakoś tak ciężko mi to przed sobą przyznać. Uważam, że to niemożliwe, że ja to zrobiłam... To musiał być cud...
To tak jakbyśmy poszli do sklepu, wybrali nasionka dębu, poszli do ogrodu i go zasiali. Widzimy jak rośnie od tego nasionka i myślimy sobie, że to kwiat. I może nim jest... bo póki co nie widać za wiele różnicy między tymi dwoma. Zaczyna przypominać roślinkę, a my dalej, że to kwiat... No bo dalej trochę są zbliżone. W końcu jednak, staje się drzewem... Liście drzewa, kora drzewa, wysokość drzewa. Bo drzewo wybraliśmy, drzewo zasialiśmy, więc drzewo wyrosło. Lecz my wmawiamy sobie nadal, mimo tego..., że to kwiat? No nie. Finalnie coś co z początku może wydawało się kwiatkiem, ostatecznie i tak nie dało ku temu wątpliwości. Stało przed nami drzewo.
Ciekawe, że w rzeczywistości nie mamy wątpliwości co do tego, że drzewo to drzewo, czyż nie? To co widzimy jest tego jasnym dowodem.
Może czas by pobyć trochę z tym porównaniem... może to otworzy pewne niedostępne dla mnie i was zakamarki nas samych i je odblokuje tak, że kiedy następnym razem zobaczymy, że zrobiliśmy rysunek, to poczujemy, że to dlatego, że to my sięgnęliśmy po pen'a, my zrobiliśmy kreski tu i tam, my dodaliśmy do tego naszą wyobraźnię, nasze doświadczenie, naszą wrażliwość i powstało dzieło.
To co widzimy na początku może dawać wątpliwość, ale z każdym kolejnym rysunkiem czyż to co robimy nie przypomina coraz bardziej "drzewa"? Bo w końcu zasialiśmy właśnie je, bo zasialiśmy je właśnie my. A nie cud...
Do następnego razu moi mili 😉